Pieniny dzielą się na: Pieniny Spiskie, najbardziej popularne – Pieniny Właściwe oraz Małe Pieniny. Te ostatnie cechują się tym, że w dużej mierze pokryte są halami i to właśnie tam Was teraz zabieram.
Droga, o której przeczytacie w dzisiejszym poście to według nas najpiękniejszy szlak w Pieninach. Co oczywiste – jest bardzo widokowy, a przy okazji można zdobyć najwyższy szczyt tej grupy górskiej, czyli Wysoką. Ponadto, biegnie on przez urokliwy Wąwóz Homole.

Tę trasę mieliśmy okazję przejść z Krystianem późną wiosną trzy lata temu. Co ciekawe, to właśnie wtedy zrodził się pomysł, żeby założyć bloga 🙂 . Jednak dzisiaj opiszę wędrówkę sprzed kilku tygodni. Lepiej ją pamiętam, a i Pieniny były bardziej kolorowe.

Informacje praktyczne


Zanim przejdę do konkretów to wspomnę tylko, że ze znajomymi podzieliliśmy sobie tę trasę na dwa dni, ale tylko dlatego, że chcieliśmy bardziej odpocząć i więcej gadać niż chodzić 😉
Okej, teraz konkrety. Trasę można zrobić w jeden dzień. Ma ona niewiele ponad 14km długości i może potrwać około 5 godzin. Najlepszym pomysłem jest zostawić samochód w centrum Szczawnicy i podjechać busem do przystanku przy Wąwozie Homole (koszt studenckiego biletu to 3zł). W Szczawnicy ciężko znaleźć darmowy parking, ale znajdziecie takowy wzdłuż ulicy w centrum oraz pod Kebabem Bosphor.
Cała trasa nie jest ciężka. Trudności może sprawić przejście wąwozu po deszczach, ponieważ kamienie i głazy robią się wtedy bardzo śliskie. Kolejnym fragmentem, który może sprawić mały problem to podejście pod Wysoką. Poza tym, szlak jest poprowadzony tak, że idzie się wyjątkowo przyjemnie. Po drodze można zrobić przerwę w ośrodku górskim „Durbaszka”. Uwaga! Nie można płacić kartą i kupić tam alkoholu 🙂

Wąwóz Homole

Już przy wejściu rzuca nam się w oczy wiata z napisem „Witamy w Homolach”. Jak miło! Ochoczo idziemy dalej, by po paru krokach zatrzymać się i zrobić zdjęcie, bo od samego początku jest na czym oko zawiesić. I nie, nie jest to żadna kobieta ani mężczyzna 😛 .
Większość szlaku w wąwozie będziemy pokonywać wzdłuż potoku Kamionka, który swoje źródło ma na stokach Wysokiej, na którą zmierzamy. Po swojej prawej i lewej stronie mamy pionowe, skalne ściany zbudowane z wapieni. Ich wysokość sięga nawet 120 metrów! Na swojej drodze pokonujemy liczne schodki oraz nieduże mosty, które dodają uroku całemu miejscu (choć czytałam opinie, że nie wpisują się w klimat tego miejsca. Może, ale drewniane podesty długo by tam nie przetrwały z racji dużej wilgoci). Jesień zawitała w te strony nieco wcześniej niż przypuszczałam. Nie żałujemy, bo jest pięknie. Nawet pomimo mżawki, która raz przychodziła, raz odchodziła. Taka szaruga ma swój klimat w górach.
Wąwóz Homole jest dość popularnym miejscem, dlatego jest duże prawdopodobieństwo, że na szlaku będzie niemały ruch. Nieco ze współczuciem patrzymy na osoby, które w adidasach zmagają się ze śliskimi głazami, bo nawet mając na sobie buty trekkingowe musimy być ostrożni. Chwila nieuwagi i noga byłaby skręcona.

Wąwóz Homole
Wąwóz Homole wziął swoją nazwę od słów „homoła, gomoła”, co oznacza obły, bezrogi. Miejsce to od 1963 roku jest rezerwatem. Przed utworzeniem rezerwatu wypasano tam owce, więc teren ten był niezalesiony, spowodowało to jednak silną erozję stoków. Wiadomo, że już w XV wieku wąwóz był odwiedzany przez ludzi, którzy szukali tam skarbów. Co ciekawe, archeolodzy stwierdzili, że niegdyś istniała tam warownia. Odnaleziono tam m.in cegły z XVI oraz wyroby ceramiczne.

Akcja Ratunkowa

Dochodzimy do Kamiennych Ksiąg. Robimy krótką przerwę na łyk wody i ruszamy w dalszą drogę, bo chmury gęstnieją. Kilkadziesiąt metrów i wychodzimy z Wąwozu Homole. Rozglądamy się wokoło, zwracamy szczególną uwagę na drzewa, które zachwycają swoimi barwami. Tu, jak nigdzie indziej, widać walkę lata z jesienią. W doborowych humorach docieramy do polany, gdzie w okresie wakacyjnym znajduje się baza namiotowa.

Przeczytaj nasz wpis o bazach namiotowych w górach

Legenda o kamiennych księgach
W Dubantowskiej Dolince znajdują się skały, które swoim kształtem przypominają wielkie księgi (na zdjęciu z prawej). Legenda głosi, że są w niej zapisane ludzkie losy, których żaden człowiek nie potrafi odczytać. Kiedyś udała się ta umiejętność staremu popowi z Wielkiego Lipnika, lecz Bóg odebrał mu mowę, ponieważ nie chciał, aby ktokolwiek dowiedział się o swojej przyszłości i przeznaczeniu.

Kiedy tak idziemy, wesoło przez polanę zza pleców wyłania się jeep. Przed nami widzimy leżącego mężczyznę i wszystko łączy się w jedną całość. Okazuje się, że poszkodowaną osobą jest rowerzysta. Na szczęście jest z nim ktoś kto mógł wezwać pomoc, czyli GOPR. Niewiele później na miejsce nadlatuje helikopter. Żywimy tylko nadzieję, że pan szybko dojdzie do zdrowia. Kiedy widzi się taką akcję ratunkową nabiera się jeszcze większego szacunku do takich organizacji jak Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe.

Wysoka… wcale nie taka wysoka

Od polany Pod Wysoką do szczytu już niedługa, ale stroma droga. Nie jest łatwo, bo ścieżka jest błotnista i śliska. Dobrze, że nie schodzimy w dół, bo mogłoby być gorzej. Pociesza nas fakt, że w oddali widać przejaśnienia. Czyżby czekał nas piękny widok z Wysokiej? Im wyżej jesteśmy tym lepsza pogoda. Na najwyższy wierzchołek w Pieninach szlak odbija w lewo. Tam już jest bardzo stromo, ale na szczęście (zależy jak i dla kogo) są metalowe schodki… które też są śliskie 🙁 . Jednak, co tam, że ślisko, bo słońce zaczyna się przebijać. Czuję, że widoki będą takie, że ho ho!

No i jakie są?

Takie, że ho ho 😀

Ciężko mi to opisać. Wyobraźcie sobie, że jesteście na szczycie, ponad doliną, a zaraz za nią wypiętrzają się Tatry. Z jednej strony słońce, a z drugiej granatowe chmury. Natomiast z dolin unoszą się mgły, dodatkowo wokoło kolorowe drzewa. Piękno w czystej postaci.

Małe Pieniny dzień drugi

Budzą nas promienie słońca. Wychylamy głowy przez okno i widzimy cudowny krajobraz. Zabieram aparat i wybiegam na zewnątrz, żeby złapać te widoki przy porannym świetle. Na pierwszy plan wysuwa się fantastyczny Beskid Sądecki. Z Durbaszki widać go doskonale i wygląda dość imponująco, bo to szczyty o kilkaset metrów wyższe niż miejsce, w którym się obecnie znajdujemy. Sądecki sfotografowany, więc wspinam się w górę, żeby uchwycić Trzy Korony, które z niebieskiego szlaku prezentują się majestatycznie. Szczęście mi sprzyja, bo akurat baca zagania stado owiec i uwieczniam tę chwilę.

Po śniadaniu zabieramy plecaki i udajemy się na ostatni etap naszej wycieczki. Ten szlak w Pieninach to jeden z najbardziej widokowych miejsc w Beskidach w ogóle. Z jednej strony Tatry, na przeciwko nas Trzy Korony, a po prawej Gorce oraz Beskid Sądecki. Droga jest bardzo przyjemna z tego faktu, że mało tutaj przewyższeń. Po drodze wstępujemy jeszcze do baców po oscypki i kierujemy swoje kroki w stronę Palenicy. Jest tak miło, że aż się nie chce wracać 🙂 .
Za to kiedy docieramy do Palenicy to mamy ochotę jak najszybciej stamtąd uciec. Gwar, harmider i tłum ludzi, którzy w większości wyjechali na ten szczyt wyciągiem, skutecznie nas zniechęca do dłuższego postoju.

Podsumowanie

Wszystko, co dobre szybko się kończy. Tak było i  w tym przypadku. Mam za to ogromną nadzieję, że kogoś zmobilizowałam do zorganizowania sobie podobnej wycieczki. Jestem przekonana, że każda osoba, która już tam była zgodzi się ze mną, że Małe Pieniny warto odwiedzić. To obszar, który nie jest jeszcze tak mocno zadeptany przez turystów jak słynna Sokolica lub Trzy Korony, a potrafi nacieszyć oczy jak mało, które miejsce.

Do zobaczenia na szlaku!
Karina


Drogi Czytelniku!
Jeśli spodobał Ci się ten wpis to będzie nam bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad. Jeżeli uważasz, że ten wpis lub nasz blog mógłby pomóc Twojemu znajomemu lub komuś z rodziny w górskich wędrówkach to śmiało możesz go polecić. Dziękujemy! 🙂