Jest niedziela. Piękna, słoneczna pogoda – to pierwsze ciepłe dni tej wiosny. Pąki na drzewach nieśmiało zaczynają się rozwijać, a słońce przyjemnie muska skórę swoimi promieniami.
Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego dnia na odkrywanie Beskidu Małego. Tyle przemierzonych szlaków, a my zdaliśmy sobie sprawę, że w ogóle nie znamy tych okolic! Niecała godzina drogi dzieli nas zaledwie od tej grupy górskiej, więc tym bardziej już dawno powinniśmy tam zawitać.
Wybraliśmy kilkugodzinną wędrówkę, która rozpoczynała się i kończyła w Targanicach. Szlak na mapie wyglądał interesująco, a do jego wyboru zachęciło nas także to, że omijał główne ścieżki. Mieliśmy więc pewność, że na swojej drodze nie spotkamy zbyt wielu niedzielnych turystów.
Mapa – jest, woda – jest, kanapki – są. Jesteśmy gotowi do wyjścia! ?
Samochód zostawiliśmy pod kościołem w Targanicach i żółtym szlakiem ruszyliśmy na podbój Beskidu Małego. Nie zaczynaliśmy wędrówki bardzo wcześnie, wiedzieliśmy, że zaczynając marsz w południe bez problemu zdążymy wrócić do auta przed zachodem słońca.
Pierwszy szczyt, który mieliśmy do zdobycia to Złota Góra. Tego dnia – dosłownie złota! Kwietniowe słońce powodowało, że w lesie było żółto, a trzeba podkreślić, że Beskid Mały w bardzo dużej części pokryty jest lasami bukowymi. Wyobraźcie sobie jak tam musi być pięknie we wrześniu czy październiku. Między innymi przez te liściaste drzewa Beskid Mały jest tak wspaniały.
Złota góra mierzy 740m n.p.m.. Mało – mówicie. Ale zmęczyć się można. Nie ma chwili na przyzwyczajenie ciała do wysiłku, bo od razu zaczyna się ostre podejście pod górę. No ale! Przecież wcale nie narzekamy, skoro jesteśmy w górach to trzeba się trochę powspinać. Na szlaku byliśmy tylko my. Tak, zdecydowanie lubimy spokój na ścieżkach, bo właśnie tak odpoczywamy. Po zdobyciu szczytu fajerwerków nie było. Zalesiony wierzchołek nie pozwalał rozkoszować się widokami, ale to właśnie od tego momentu wędrowaliśmy już tylko łagodnym grzbietem.
Po dotarciu do Przełęczy Bukowskiej po swojej prawej stronie zauważyliśmy drewnianą chatkę i od razu zaczęliśmy się nią zachwycać (bo musicie wiedzieć, że mamy słabość do drewnianych domków w górach?). Jak się okazało była to Chatka Limba i można w niej nocować, z czego kiedyś na pewno skorzystamy. Po „ochach” i „achach” nad chatką ruszyliśmy w stronę Przełęczy Targanickiej, by dojść do Zajazdu Kocierz.
Ale cóż to? Polanka!
W końcu nadarzyła się okazja, by usiąść na trawie i nabrać sił na dalszą drogę. Słońce przyjemnie ogrzewało skórę, a wiatr delikatnie powiewał, chłodząc rozgrzane ciało. Tak moglibyśmy spędzić cały dzień, ale drugie tyle czekało nas do przejścia, a doba przecież wcale się nie wydłuża. Nałożyliśmy plecaczki i zielonym szlakiem skierowaliśmy się do następnego rozwidlenia. Droga mijała nam w spokoju, turystów jak na lekarstwo. Spotkaliśmy jedynie starsze małżeństwo, które zatrzymało nas na krótką pogawędkę. Wiecie, fajne jest to, że w górach zawsze spotkasz kogoś z kim będzie o czym pogadać. Tym razem udało nam się porozmawiać o Karpatach Ukraińskich ? Widzicie, góry – temat rzeka.
W końcu dotarliśmy pod Zajazd Kocierz SPA, a tam ruch jak na autostradzie. Nic dziwnego, w to miejsce można wyjechać samochodem, a widoki na Babią Górę i Pilsko chętnie przyciągają ludzi. Tutaj nie robiliśmy już postoju, odbiliśmy na czerwony szlak, aby jak najszybciej uciec od gwaru i odgłosu silników.
Ten odcinek trasy przebiega spokojnie. Żadnych większych wzniesień czy stromych zejść, ale i tak warto się nim przejść, bo prowadzi on na Potrójną (Czarny Groń), skąd rozpościera się widok na Beskid Żywiecki z Babią Górą w roli głównej. Doskonale widać także najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego – Skrzyczne, a przy dobrej przejrzystości można ujrzeć nawet szczyty Tatr.
Posiedzieliśmy chwilę, łapiąc jeszcze promienie słoneczne, uwieczniliśmy rozpościerające się widoki na zdjęciach i odbiliśmy na żółty szlak, wracając do Targanic. Wydawałoby się, że droga powrotna niczym nas już nie zaskoczy jednak okazało się inaczej. Po drodze mogliśmy zobaczyć ruiny schronu turystycznego oraz stalowy krzyż z ciekawą historią (którą mozecie przeczytać najeżdżając myszką na poniższe zdjęcie ruin). Interesujące były też mijane przez nas formacje skalne. Taka mała gratka dla geologów ?.
Nie ukrywamy, do samochodu dotarliśmy zmęczeni, ale na pewno sami wiecie, że zmęczenie dzieli się na to przyjemne i mniej przyjemne. My zdecydowanie czuliśmy się usatysfakcjonowani i pomimo umęczenia z zadowoleniem wracaliśmy do domu.
Choć może powrót byłby jeszcze milszy, gdyby następnego dnia nie był poniedziałek – dzień pracujący ?.
Do zobaczenia na szlaku!
K&K
Piękna relacja! Cudownie się czyta 🙂
Ciekawe kiedy zawitacie w Beskidzie Małym do schroniska na Hrobaczej Łące i do Kamieniołomu w Kozach 🙂
Cieszymy się, że tak dobrze odebrałaś ten wpis 🙂 Na Hrobaczej Łące byliśmy we wrześniu, ale jeszcze się nie złożyło, żeby zrobić wpis z tej wycieczki 😉
mieszkałam w Beskidzie Żywieckim na szczycie góry 🙂 ale w Beskidzie Małym nie byłam – do nadrobienia 🙂
Tam mnie jeszcze nie było! Pięknie!
Nigdy nie byłam w Beskidach i teraz jeszcze bardziej tego żałuję. Pora nadrobić 🙂
Pięknie i spokojnie! Czego chcieć więcej? ? Pozostaje mieć nadzieję, że zima przegrała batalię z wiosną i już niedługo wegetacja ruszy i nacieszy oczy kolorami.
Przyjemna okolica, chociaż dla mnie to kawałek drogi do Beskidów, dlatego 1-2 dni to za krótko.
Przepiękne zdjęcia! 🙂 Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że tak blisko domu mamy do przejścia szlaki, których jeszcze nie znaliśmy. 🙂
Coś dla mnie, oaza spokoju i niezbyt wysokie góry:)
Ach! Wspaniale i jako spokojnie!
Piękne miejsce czas się chyba tam wybrać
Beskid Mały, miejsce zupełnie mi nie znane. Szkoda, że mam tak daleko w góry, bo chętnie bym się wyrwał…
Piękne widoki, aż zamarzył mi się mały urlopik 🙂 No i uwielbiam takie zmęczenie po górskich wędrówkach!