Wyobraźcie to sobie – czekacie na wakacje cały rok, tym razem jeszcze bardziej niż zwykle, bo to już nie studenckie wakacje, trwające trzy miesiące, a zaledwie dziesięciodniowy urlop. Najchętniej zrobilibyście wszystko i zobaczyli wszystko to czego nie mogliście przez ostatnie miesiące. Co to nie wpadało do głowy! Rumunia, Bieszczady Ukraińskie, Velebit… A padło na Niżne Tatry.

Praktyczne informacje

trasa

Donovaly – Kozi chrbat – Hiadeľské sedlo – Veľká Chochuľa – Ďurková – Útulňa Ďurková – Chabenec – Chopok – Ďumbier – Chata Generála Milana Ratislava Štefánika – Czertovica – Sedlo za Lenivou – Beňuš
szlakgłównie czerwony
stopień trudnościłatwy/średniozaawansowany; góry ukształtowaniem podobne do Tatr Zachodnich
noclegÚtulňa Hiadeľské sedlo – wiata z poddaszem przystosowanym do spania. Nie polecamy nocować przy dużym wietrze lub ulewie, ponieważ jest ono nieszczelne. W okolicy swobodnie można rozłożyć namiot i rozpalić ognisko. Dwie minuty od utulni znajduje się źródełko.  
Útulňa Ďurková pod Chabencom – schronisko, choć bardziej przypomina polską chatkę studencką. Nocleg kosztuje 5€, w namiocie za darmo. Można kupić piwo, miejsce do spania znajduje się na piętrze na materacach. Brak bieżącej wody, natomiast 10 minut od chaty znajduje się źródełko.
Chata Generála Milana Ratislava Štefánika – cena za namiot to 5€ (choć do dziś się zastanawiamy, czy aby na pewno jest płatna taka przyjemność, gdyż w cenniku nigdzie takiej informacji nie zamieszczono), o cenie za nocleg w schronisku nie wspominamy, bo nie chcemy straszyć.
Sedlo za Lenivou – wymarzone miejsce na nocleg pod namiotem. Równy teren z krótką, zieloną trawą i z pięknym widokiem na Niżne Tatry. Wydzielone miejsce na ognisko. Źródełko znajduje się ok. 200m od paleniska.

Planowanie

Plan obejmował pozostawienie samochodu w Donovaly, złapanie stopa do Telgartu, gdzie mieliśmy zacząć naszą wędrówkę i przejście głównego (czerwonego) szlaku Tatr Niżnych. Wszystko pięknie. Nie przewidzieliśmy tylko jednego, a w zasadzie dwóch rzeczy.

Po pierwsze, jedno z nas zapomniało swoich ulubionych, krótkich spodenek na górskie wypady 😉 i rano, na szybko, szukaliśmy w sklepach czegoś na zastępstwo.

Drugie, zapomnieliśmy, że nasz urlop zaczyna się z dniem długiego weekendu. Tym sposobem na miejsce dojechaliśmy około godziny szesnastej. Późno, ale w końcu byliśmy w górach! Nasz czerwony szlak zaczynał się tuz obok parkingu. Tak rozpoczęliśmy naszą podróż z Donovaly.

Zawierucha

Pierwszy nocleg znajdował się zaledwie trzy godziny marszu od tego górskiego miasteczka. W sam raz na przyzwyczajenie ciała do długiej wędrówki i noszenia ciężkiego plecaka. Słowacja, niestety, nie przywitała nas tego dnia słońcem. Było pochmurno i wietrznie. Z naciskiem na to ostatnie słowo, ale nawet w takich warunkach można zobaczyć coś godnego uwagi.

Noc spędziliśmy tuż obok utulni Hiadeľské sedlo. Miejsce mało przyjemne, bo znajdujące się pod liniami wysokiego napięcia. Brrr… ciarki przechodzą na samo wspomnienie odgłosu, które wydawały, a dmuchający wiatr i szarzejące niebo dodawały jeszcze mroczniejszego klimatu. Na przełęczy spotkaliśmy dość dużą, wielonarodowościową grupę, grzejącą się już przy ognisku. Następnego dnia czekała nas ciężka trasa, dlatego też szybko znaleźliśmy dogodne miejsce do spania, rozbiliśmy namiot i położyliśmy się spać.

Na grani

Poranek nie zwiastował ładnej pogody. Znów wiało i było pochmurno, ale na szczęście sucho. Nasz drugi dzień wędrówki zaczął się od stromego podejścia. Musieliśmy zdobyć odpowiednią wysokość, by móc w końcu iść po grzbiecie Niżnych Tatr, a kiedy już wyszliśmy z lasu i kosodrzewiny w końcu ukazały się góry!

… i pojawił się jeszcze większy wiatr, który dostawał się wszędzie. Nie przeszkadzało nam to jednak w podziwianiu krajobrazów jakie się tam rozpościerały.

Ciągła walka z wiatrem bardzo nas zmęczyła i gdyby nie ciężkie plecaki z pewnością by nas zwiało. Na szczęście pod koniec dnia było już tylko lepiej. Najpierw pojawił się znak informujący, że do chaty już niedaleko, a po 15 minutach ujrzeliśmy dach owej utulni (Útulňa Ďurková pod Chabencom). W chacie czekał na nas dobry znajomy, witając napojem chmielowym prosto z Włoch!

Wewnątrz było gwarno i ciepło. Chyba nie skłamiemy, gdy powiemy, że połowa tam obecnych stanowili Polacy. Wszystkie te czynniki sprzyjały do nawiązywania nowych znajomości. Chcielibyśmy powiedzieć, że rozmowom przy dźwiękach gitary nie było końca, ale panują tam ściśle określone zasady, więc o 22:00 wszyscy już byliśmy w śpiworach. Jednak nie narzekaliśmy na to za bardzo, bo następny dzień zapowiadał się jeszcze bardziej wymagający.

Zdobywamy najwyższy szczyt!

Po przebudzeniu zobaczyliśmy błękitne niebo za oknem. Nareszcie! Z entuzjazmem, tym razem już w trójkę, wyruszyliśmy na szlak. Od początku nie było lekko, bo trzeba było z powrotem dostać się na grań Niżnych Tatr, ale jak to bywa w górach – warto było się zmęczyć. Widoki zapierały dech w piersiach. Ze szczytu Chabenec mogliśmy zobaczyć całą naszą drogę, którą mieliśmy owego dnia przebyć, stację narciarską na Chopoku oraz najwyższy szczyt Tatr Niżnych – Ďumbier.

Na Ďumbier dotarliśmy mocno zmęczeni. Plecaki już nam niemiło ciążyły, nogi także dawały o sobie znać, ale zdobycie najwyższego punktu w Niżnych Tatrach rekompensowała nam te bolączki. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi dzięki czemu mieliśmy okazję obserwować między innymi przepiękną panoramę Słowackich Tatr.

Tym razem mieliśmy nocować pod Chatą Generála Milana Ratislava Štefánika. Była to jedyna okazja, by wziąć gorący prysznic, jednak cena 3€ za takie udogodnienia sprawiła, że zaczęliśmy się zastanawiać czy warto korzystać z takich luksusów (cztery litry Kofoli przecież można za to kupić!). Oczywiście, nie było warto toteż zdecydowaliśmy się włączyć nasze supermoce kamuflażu i niewidzialności. Tym sposobem byliśmy o trzy euro do przodu 😉 .

Leniwy poranek

Nie spieszyliśmy się zbytnio tego ranka, woleliśmy napawać się widokami i cieszyć chwilą spędzoną w górach. Czasem warto dłużej pozostać w miejscu, które szczególnie nam się podoba. Bez pośpiechu wyjść nad ranem z namiotu, poleżeć na trawie, zamknąć oczy, wsłuchać się w dźwięki otaczającej natury i na chwilę zapomnieć o gonitwie, którą mamy na co dzień.

Pora śniadaniowa minęła nam przyjemnie, bo przy dźwiękach gitary. Wspólne granie i śpiewanie Lubię kiedy się zieleni z Polakami poznanymi w Niżnych Tatrach będzie chyba jednym z tych momentów, które na długo pozostanie nam w pamięci. Czas gnał nieubłaganie i w końcu trzeba było ruszyć w dalszą drogę. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, którzy kończyli tego dnia wędrówkę i wracali do domów i poszliśmy przed siebie, a konkretnie w kierunku przełęczy Czertowica.

Słowackie dobra narodowe

Im byliśmy niżej tym coraz bardziej dokuczał nam żar lejący się z nieba. Pomimo, że przełęcz znajduje się na ponad 1200m n.p.m to słońce bardzo mocno operowało. Hej! W końcu były wakacje, prawda? A co najlepiej smakuje w upalne, wakacyjne dni?

Piwo i Kofola. Lub Kofola i piwo (swoją drogą, Kofola powinna zostać głównym dobrem narodowym Słowacji).

Na przełęczy zastaliśmy dwie, otwarte restauracje. Tak, macie rację – nie przeszliśmy obok nich obojętnie. Po czterech dniach spędzonych w górach skorzystanie z dóbr naszej cywilizacji zawsze jest miłą odskocznią. Ostatnie dni były mocno intensywne i wszyscy odczuwaliśmy już zmęczenie tą wyprawą. Nogi krzyczały głośno „Usiądźcie! Nie idźcie już dalej!”. Miejsce sprzyjało do zrobienia sobie dłuższej przerwy. Koniec końców, ruszyliśmy dalej, a w sercach zaczął gościć smutek, bo dzień następny miał być dniem wyjazdu i zakończeniem przygody ze Słowacją.

Nocleg zaplanowaliśmy w utulni Liška jednakże po drodze znaleźliśmy miejsce, które aż prosiło się o rozbicie namiotów. Wyobraźcie sobie: zielona, krótko przystrzyżona trawka, miejsce na palenisko, źródełko i cudowny widok na góry. Chyba nie bez powodu nazwano to miejsce Przełęczą za Leniwą. Na miejscu spotkaliśmy trójkę turystów, a ściślej mówiąc – dwoje turystów i turystkę. Słowacy byli już w podeszłym wieku, ale nie można było powiedzieć, że brak im było energii. Porozmawialiśmy trochę o górach, pośmialiśmy się, a panowie dla większego rozluźnienia atmosfery poczęstowali nas ichniejszym trunkiem i utwierdzili nas tylko w przekonaniu, że nocleg na Przełęczy za Leniwą to doskonały pomysł. Po rozstaniu się ze Słowakami rozbiliśmy namioty, poszukaliśmy drewna i rozpaliliśmy ognisko.

Jak złowić rybę bez wędki?

Wieczór był doskonały! Słońce zafundowało nam niesamowity spektakl podczas zachodu. Feeria barw na niebie zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Po jakimś czasie dołączyła do nas para Słowaków z pieskiem. Codziennie mijaliśmy się na trasie i w końcu nadarzyła się okazja, by się zapoznać. Wymiana spostrzeżeń na temat przebytej trasy i kilka zabawnych sytuacji związanych z różnic językowych sprawiła, że czas mijał nam w przyjaznej atmosferze.

Nieopodal polany stało kilka domków rekreacyjnych. Jakież było nasze zdziwienie kiedy jeden z jego gospodarzy wyszedł nam naprzeciw i podarował… pstrąga. Najprawdziwszy pstrąg w samym sercu Niżnych Tatr. Nie byle jaka to była ryba, bo już opanierowana, z cytryną i ziołami, zawinięta w folii. Z rzeczy znalezionych wokół naszego noclegu wykonaliśmy prowizoryczny ruszt i chwilę po tym znajdowała się na nim nasza zdobycz. Każdy z nas – łącznie z psem 🙂 był miło zaskoczony tym gestem. Nie pierwszy raz przekonaliśmy się, że mieszkańcy terenów górskich to osoby życzliwe, pełne serdeczności.

Niżne Tatry – jeszcze tu wrócimy

Wszystko, co dobre kończy się szybko. Ostatni dzień wędrowania po słowackich szlakach nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Piękna pogoda nie sprzyjała powrotom na niziny, choć prognozy wskazywały na to, że miały to być ostatnie tak ciepłe dni.

Na swojej drodze mieliśmy do zdobycia już tylko jeden szczyt – Beňuška. Mierzy sobie 1542 m n.p.m. Wydaje się, niewielka przy dwutysięcznikach, które nad nią górują, jednak to tylko pozory. Miasteczko, do którego zmierzaliśmy (Beňuš) znajduje się niemal kilometr niżej! Było to zejście bardzo strome i długie, które mocno obciążało nasze kolana. Bardzo dało się nam to we znaki po tych paru dniach w górach, na dodatek z ciężkim plecakiem. Byliśmy niezmiernie uradowani, kiedy ujrzeliśmy przed sobą pierwsze zabudowania i delikatne wypłaszczenie. Zbawienie dla naszych obolałych kończyn, ale ból dla górskiej duszy.

Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że Niżne Tatry tak nas zachwycą. Na pewno wrócimy tam dla wspaniałych widoków, którymi cieszyliśmy oczy każdego dnia, ale też po to, by poznać ten fragment, którego nie udało nam się pokonać. Może następnym razem jednak zaczniemy od Telgartu?
Damy znać!

Drogi Czytelniku!
Jeśli spodobał Ci się ten wpis to będzie nam bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie jakiś ślad. Jeżeli uważasz, że ten post lub (po prostu) nasz blog mógłby pomóc Twojemu znajomemu lub komuś z rodziny w górskich wędrówkach to śmiało możesz go polecić. Dziękujemy! 🙂

Tekst: Krystian
Zdjęcia: Karina

Tekst: Karina
Zdjęcia: Krystian